CZYTACZ PISZE 07
CZYTACZ PISZE 07
Pójdź dziecię! Ja cię uczyć każe!
Maria Konopnicka
Ci, którzy w szkole przerabiali "Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego, z pewnością pamiętają jak pani Jadwiga - żona pana Judyma, widząc córki gubernatora, zwróciła uwagę na różę przypiętą do sukni dziewczęcia. Chcąc przypodobać się, z uroczym uśmiechem powiedziała: "Ach kakaja u was krasnaja roża!" Oczywiście była konsternacja i panienka obraziła się, ponieważ "krasnaja roża" znaczy: czerwona morda.
Mnie zdarzył się podobny, pożałowania godny przypadek. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kilkakrotnie przebywałem w Montevideo, stolicy Urugwaju. Piękne miasto!
Zachwycił mnie język hiszpański. Jeden z wielkich pisarzy podobno Ernest Hemingway, był tak zauroczony tym słownictwem, że nazwał go językiem kwiatów. Postanowiłem nauczyć się go. Lekcja po lekcji, sam, z podręcznika wchłaniałem zawiłości hiszpańszczyzny. Istnieje opinia, że po opanowaniu trzystu, czterystu słówek, można jako tako dogadać się w obcym języku. To prawda, jednak należy zwrócić szczególną uwagę na gramatykę...
Spacerując po pięknej 18 de Julio Avenida, w Montevideo, postanowiłem zajść do baru. Była pora obiadowa, ale przy sześcioosobowym stoliku, naprzeciwko jakiejś pary z dzieckiem, były wolne miejsca. Przeglądałem menu, udając światowca. Zjawił się kelner i coś zagadał, a ja, wiedząc że herbata to "te", a "quiero" znaczy chciałbym, więc powiedziałem: - Te quiero.
Kobiecie przede mną wypadł widelec z dłoni, spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę, potem na dziecko i zakryła mu dłońmi uszy. A ja zadowolony ze złożonego zlecenia, udawałem, że nadal czytam menu. Kelner nie odchodził. Myślałem, że może niedosłyszał mojego zamówienia, więc powtórzyłem: "te quiero". Wówczas kelner zaczął bardzo szybko coś mówić wzburzonym głosem. Wskazał palcem na siedzącą rodzinkę, potem na wyjście z lokalu - w ogóle dużo machał rękami, krótko mówiąc: kazał mi wyjść.
Co jest nie tak? - myślałem. Powtórzyłem w myślach słówka. Mnie się zgadzało i gdy po raz trzeci powiedziałem to samo, kelner chwycił mnie za klapy marynarki. Żarty się skończyły.
W tym momencie mężczyzna z naprzeciwka wstał, odsunął dłonie kelnera od mojej marynarki i zaczął coś mu tłumaczyć. Mówił szybko, co któreś słowo zdawało mi się znajomym. Gestykulowali. W końcu kelner odszedł.
-Soy Carlos (mam na imię Carlos) - przedstawił się i usiadł obok mnie. -Rozumiesz trochę język? -Kiwnąłem głową, że tak. Zaczął mówić powoli: -Ja pracuję w porcie. Wiem, że stoi tam polski statek. A ty jesteś "marinero Polaco?" - Tak - kilka razy - mówił dalej -miałem kontakt z wami. Mało kto rozumie i mówi dobrze po hiszpańsku. Ty także słabo mówisz. Ale wiem o co ci chodzi. Po prostu nie znasz naszej gramatyki. Powiedziałeś kelnerowi, że go kochasz... No wiesz, to wyglądało jak propozycja...
Miałem ochotę wtopić się w krzesło.
-Powinieneś powiedzieć " quiero te" albo " posible te". Masz słownik? - Przy sobie nie miałem. -Sprawdź to dokładnie. "Te" jest zaimkiem osobowym, a "te`" z apostrofem to herbata. Reguła gramatyczna zamienia te dwa wyrazy w zależności od tego co chcesz. A oto - wskazał na uśmiechniętą teraz kobietę - moja żona i syn.
Przywołał kelnera i zamówił dla mnie herbatę. Coś mu powiedział i roześmieli się.
Tak poznałem Carlosa i do dzisiaj korespondujemy ze sobą. Oczywiście w języku hiszpańskim.
Miałem pisać o książkach, no tak, ale przecież podręczniki i słowniki to też książki.
A czy Wam, Czytelnicy też zdarzają się takie wpadki?
Czytacz
