CZYTACZ PISZE 09
Kiedy wszystko zawiedzie,
przeczytaj instrukcję.
Napis z muru
NOSTALGIA
Najbardziej nie lubiłem i nadal nie lubię - poza niektórymi wyjątkami - kiedy poleca mi się książkę do przeczytania. Najgorzej się czuje, gdy ktoś każe mi ją przeczytać - chyba większość z nas tak ma. Nakazuje się czytać lektury w szkole i wszyscy wiemy jak uczniowie do tego podchodzą: no dobrze, muszę to zmielić, zgadnąć co autor miał na myśli ii zapomnieć.
Będąc nastolatkiem, pewna panienka (urocza) powiedziała do mnie: Musisz to przeczytać. - A co to jest? - spytałem. - "Ania z zielonego wzgórza." - Phi - żachnąłem się - takiej babskiej książki to ja czytać nie będę. Obraziła się na mnie. Po dziesiątkach lat pomyślałem, że dobrze mi tak - a próbowałem ją poderwać - ona nie chciała już ze mną gadać. Scenka ta przypomniała mi się, gdy czytałem "Anię ...". Przecież to arcydzieło! Tak się zafascynowałem prozą L.M. Montgomery, że przeczytałem wszystkie Anie i Emilki na dokładkę. I wiecie co? Teraz tego żałuję. Bo ze mną to jest tak: uważam, że najlepszą książką jest nie przeczytana książka.
W czasie czytania przeżywam ją, robi mi się w umyśle coś w rodzaju filmu, mojego filmu, do którego daję role swoim aktorom, sceneria jest w treści, słyszę - czytając - dialogi. Jestem wśród osób, o których czytam, widzę je. Cieszę się z nimi i cierpię. Patrzę, jak do końca zostaje coraz mniej kartek i szkoda mi rozstać się z postaciami ... a potem pozostaje tylko napis: koniec. Robi mi się smutno. I co mam zrobić? Czytać jeszcze raz? Nie, to nie zdaje egzaminu. Szkoda, że przeczytałem. Jak to było pysznie, gdy treść była jeszcze przede mną i żyła we mnie.
Jest takich książek wiele. Chodząc między regałami w Naszej Bibliotece, czuję smutek. Gdy widząc na półce - o, to Halldor Laxness - "Niezależni" - cudeńko z literatury islandzkiej! A tutaj "Życie Mary Bryant" - Anthony van Kampena - ileż ta Maryśka nacierpiała się aby ocalić życie i honor. Albo "Księżycowa dolina" Jacka Londona - wielka chęć stworzenia sobie idealnej egzystencji wśród bezlitosnej rzeczywistości. Wiele takich smutków człapie za mną. Dlaczego to przeczytałem? To było takie piękne i nagle skończyło się, zostało za mną. Mimo to, jednak pozostaje uczucie radości gdy wspomnę co mi dała ta lektura. Mówię sobie: nic straconego, te postaci tam, wewnątrz okładek są, istnieją i możesz do nich wrócić. Ciągle jednak pozostaje pytanie czy to dobrze, że to przeczytałem.
Korzystam także z Książnicy Stargardzkiej. Miesiąc temu, gdy ją odwiedziłem posłyszałem dialog dwóch pań: - Co czytasz teraz? - Bardzo piękną powieść, ale tobie, kochana nie polecam jej. - Dlaczego? - Przecież wiem, że wylewasz łzy przy takich historiach. - Ale powiedz, co to jest. - "Jeździec miedziany", autorka Paullina Simons.
Wiedząc, że "Jeździec ..." jest w Naszej Bibliotece, i że jedna pani, drugiej pani nie poleciła tego tytułu - pożyczyłem i przeczytałem. Uwierzcie mi, ja, stary dziadek uroniłem łezkę... pięknie i smutno się to czyta.
Jeśli ktoś z Was chciałby nie polecić i nie kazać mi czytać jakiejś książki to proszę napiszcie.
Czytacz

