CZYTACZ PISZE 10

Utworzono dnia 23.11.2022

Nie ma książki tak złej, żeby

nie przyniosła pożytku.  

                                Pliniusz Młodszy

ZAKAZANE KSIĄŻKI - WSPOMNIENIE

           

            W trakcie jednego z moich pobytów w Montevideo, w 1986 roku, poznałem pewne małżeństwo emigrantów z Polski, konkretnie ze Szczecina, którzy z powodów politycznych w latach pięćdziesiątych dostali bilet w jedną stronę. Odwiedziłem ich. Staruszka, pani Jadwiga, poprosiła mnie abym - gdy ponownie przyjadę do Urugwaju - przywiózł dla niej polskie książki. Kupi wszystkie i zapłaci każdą cenę. Absolutni nie chciałem sprzedawać, chciałem dać ponieważ wiedziałem, że sympatyczna pani Jadwiga potrzebuje tych książek jak potrzebował ich Sienkiewiczowski latarnik  - Skawiński. Bez dwóch zdań, podaruje jej te książki.

            Pakując się przed kolejnym odlotem na rejs, włożyłem do worka marynarskiego kilka klasyków i nieco literatury współczesnej. Już przy odprawie celnej na lotnisku zaczęły się kłopoty. Wokół mnie stłoczyło się kilku celników i kartka po kartce wertowali Prusa, Mickiewicza i Reymonta. Przy Gombrowiczu i Hłasce zaczęli coś podejrzewać, a gdy dopadli Miłosza byli pewni, że przemycam dla obcego wywiadu zaszyfrowane w książkach informacje. Nawet pochlebiały mi te podejrzenia, tylko że sytuacja stawała się nieciekawa: kontrola osobista. Szukali szyfrów, klucza do nich. Nie znaleźli. Potem, w krzyżowym ogniu pytań wyznałem, że książki są mi potrzebne, bo to są lektury, a ja uczę się zaocznie i zaraz po rejsie mam egzamin, muszę zaliczyć semestr. Bardzo w to wszystko wątpił jeden z celników i w rezultacie, chyba chcąc złamać szyfry - zatrzymał Hłaskę i Miłosza...

            Po dotarciu do Montevideo i zaokrętowaniu, z teczką pełną książek ruszyłem w stronę głównej bramy portu. Za czasów, lub jak mówią Urugwajczycy - za epoki junty, przy bramie trzymała wartę żandarmeria. Byli w pełnym uzbrojeniu. Przechodząc przez posterunek okazałem dokumenty. Te jednak ich nie interesowały, ważniejsza wydała im się moja teczka. Koniecznie chcieli wiedzieć co ja tam mam. Niczego nie podejrzewając pokazałem im zawartość. Jakże rzucili się na te książki! Nie mogłem wyjść z podziwu, że polskie książki zrobiły na nich takie wrażenie. Uśmiechnąłem się. Tak jak trzy dni wcześniej, tak teraz oni kartkowali książkę po książce.

            Po chwili dowiedziałem się o co chodzi. Przybywam z komunistycznego kraju, przywożę komunistyczne książki, chcę propagować komunizm w Urugwaju, obalić juntę!

            Przestałem uśmiechać się, gdy na moich nadgarstkach zatrzasnęły się kajdanki. Odprowadzono mnie na zaplecze posterunku. Znalazłem się w małej celi. Pilnował mnie strażnik. Zagadnąłem go i dowiedziałem się, że kapitan mojego statku oraz agent portowy będą powiadomieni. Mam czekać.

            Po trzech godzinach wszystko się wyjaśniło. Okrzyknięto mnie, że jestem komunistycznym agentem. Książki zostały skonfiskowane, a mnie ukarano aresztem statkowym.

            Następnego dnia okazało się,  że dowódca żandarmów nie ma w zwyczaju respektowania decyzji z dnia poprzedniego. Może rozmawiał z moim kapitanem albo ze swoim zwierzchnikiem, lub po prostu był w lepszym nastroju. Kto wie. Również dobrze mógł ktoś mu opowiedzieć o Mickiewiczu - a Latynosi są bardzo wyczuleni na poetów i poezję.  

            Z całkowitą beztroską potraktował mnie jak przyjaciela, objął, pośmiał się i oddał wszystkie książki. Nawet popukał w nie palcem, mrugnął okiem, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że wie o co chodzi... Poezja!

            Zaniosłem książki do pani Jadwigi. Uśmialiśmy się z moich przygód i pysznym  vino tinto wznieśliśmy toast: oby junta i komunizm zniknęły z tego świata na zawsze.

 Czytacz