CZYTACZ PISZE 30
Od pewnego czasu, u nas, fama głosi, że mamy swojego oryginała. Ludzie mówią, że czy to lato, czy zima, nocą pod latarnią uliczną stoi ktoś i czyta książkę. No, wypisz – wymaluj – oryginał.
Postanowiłem zbadać ten przypadek. Sporo czasu zajęło mi chodzenie w nocy po miasteczku, aż pewnego wieczoru, podczas ostatnich zimowych mrozów zauważyłem stojącego pod latarnią naszego oryginała. Czytał, osnuty dymem z papierosa. Przywitałem się, a on od razu przyznał się:
- Przyłapał mnie pan, co? Wiem, słyszałem co o mnie gadają. A niech tam! Jestem normalny i bardzo lubię czytać, bo cóż robić na emeryturze. A, że w domu nie pozwalają mi palić, więc biorę książkę i poddaję się nałogowi czytania i – wiem, że to nie zdrowe – palenia. Czytam wszędzie: w autobusie, w pociągu, w jakiejkolwiek poczekalni, tak, i tam też… Cóż, nałóg.
- Dużo już pan książek w życiu przeczytał? – spytałem.
- Dużo. Prowadzę katalog. Jest tam około siedmiu tysięcy tytułów. Początkowo chciałem ogarnąć całą klasykę. Prawie mi się udało. Potem były mniej ambitne pozycje. A teraz czytam wszystko jak leci.
- Mam tak samo – poparłem go.
- A ja, oprócz tego, że bawię się fabułą, to wyszukuję różne dziwolągi, które autorzy wypisują. Ot, weźmy na przykład wątek z książki Robina Cooka. Facet melduje się w motelu. Recepcjonista mówi mu, że pokój znajduje się we wschodnim skrzydle budynku. Jest noc, on nie ma kompasu. To jak znaleźć numer. Inny przykład, to z książki Leszka Hermana. Okazało się, że głównym bohaterem jest telefon. Nie chciało mi się liczyć ile razy pisze o telefonach, ale było tego ponad sześćdziesiąt. A książka miała być sensacyjna. Także u Lee Childa: na co drugiej stronie któraś z postaci „wzrusza ramionami”. Ale to chyba był zły przekład. W prawie każdej amerykańskiej powieści jest zdanie: „muszę się napić” – i to bez względu na to, czy dzieje się tragedia, czy komedia. A gdy dwie nieznane sobie osoby spotykają się – choćby tylko raz, to dialog zaczyna się tak: „Mów mi (np.) Joe”, albo „Mów mi Susan”. Tylko, że to mi się podoba, ponieważ zbliża to ludzi do siebie. A pan jak ma na imię?
Przedstawiłem się, on także. I mam teraz czytającego kolegę.
- Jest jedna dziwna rzecz – podjął swój temat. – Znasz utwór Ireneusza Dutka pod tytułem „Och Ziuta”?
Kiwnąłem głową.
- Jest tam taki tekst: „…ja wiem, że nie ma brzydkich kobiet, tylko wina czasem brak.” Na pewno zauważyłeś, że we wszystkich – dosłownie – romansach, i nie tylko w nich, są zawsze tylko najpiękniejsze na świecie dziewczyny, kobiety i ukochane. Drażni mnie to. Mimo, że o gustach się nie dyskutuje, to wygląda jakby wszystkie inne – oprócz tej ukochanej – kobiety były brzydkie. Ja wiem, że istnieją kobietki tak brzydkie, że aż ładne. Nie mam pojęcia o co chodzi w kanonach i co jest piękne a co brzydkie. To tylko zrozumienie pojęcia i filozofia. Wszyscy – my chłopy i one – kobiety, jesteśmy piękni, bo piękno to nie twarz, tkwi ono w duszy. Och, mógłbym o tym mówić. Ja, na przykład jestem tylko o jeden promil ładniejszy Micka Jaggera…
No, czas już na mnie.
- A co teraz czytasz?
- O takiej brzydkiej, ale z piękną duszą panience – „Ania z Zielonego Wzgórza”.
Pożegnaliśmy się i umówiliśmy na spotkanie kiedyś.
NAPISAŁ CZYTACZ

"Nocne marki" Edward Hopper

